Zasadniczo, film miał świetną koncepcję: okultyzm, III Rzesza, nordyckie wierzenia. O ile pierwsze 10 minut było naprawdę fajne, utrzymane w sepii, o tyle, kiedy pokazano kolory, było już tylko gorzej. Pierwsze, co mnie uderzyło, to czek z Deutsche Bundesbanku, którego wówczas nie było, bo i nie istniała Bundesrepublik Deutschland (czyli RFN), istniał za to Deutsche Reichsbank. I to mnie, niestety, ukłuło w oczy.
Sama fabuła nie jest skomplikowana, natomiast jej poprowadzenie wyszło fatalnie. Pierwsze pół godziny nie wiadomo, o co chodzi, Purcell lata ze strzelbą w tę i z powrotem, nie umiejąc udzielić ŻADNEJ odpowiedzi (którą potem wyjaśniono na siłę, na szybko, wepchnięto między jednym uderzeniem demonicznego nazistowskiego zombie-ludojada, a drugim), Cavill wrzeszczy bez ładu i składu, łażąc w kółko.
Sam początek jest jakąś kpiną - jak to niżej ktoś napisał - śpisz sobie smacznie w przyczepie po całodniowej robocie, po czym nagle budzi Cię w środku nocy Twój zarośnięty, zaginiony od lat brat, każe wziąć strzelby i jechać ze sobą. No co byście zrobili?
Sam wygląd Wirtha przedstawia się komicznie, jak w tanim horrorze z lat 90., nie ma w sobie niczego z jakiejś magii, jakiegoś okultyzmu, gdyby nie powiedziano, to bym nawet nie wiedział, że to nazista.
Potem jakieś zbroje z kości, wysysanie krwi, nacinanie się skalpelem i jazda w poszukiwaniu 7 innych nazizombieludojadów.
Ogólnie film to kompletnie zmarnowany potencjał. Aktorstwo leży i kwiczy, główni bohaterowie biegają z bronią po całej farmie, wrzeszcząc na siebie. Miał być horror, wyszedł thriller, który nie straszy, ani nie trzyma w napięciu. Muzyki nie ma, praca kamery dość irytująca, wszystko spowite w ciemnościach.